
Ciężar historii i stracone szanse (1917–1921)
Rocznica ludobójstwa na Wołyniu w 1943 roku skłania do refleksji nad długim cieniem, jaki trudna historia relacji polsko-ukraińskich rzuca na to tragiczne wydarzenie. Już w latach 1917–1921, gdy kształtowały się niepodległe państwa Polski i Ukrainy, zarysowały się głębokie uwarunkowania późniejszego konfliktu. Historyk Iwan Łysiak-Rudnycki wskazuje, że choć w wojnie 1918–1919 w jego opinii główną winę za brak trwałego porozumienia ponosiła strona polska (dążąca do historycznych granic dawnej Rzeczypospolitej), to Ukraińcy również popełnili błędy. Cechowała ich sztywność i doktrynerstwo, które sprawiły, że odrzucili kilka potencjalnych kompromisów. Łysiak-Rudnycki podkreśla, że „istniało kilka możliwości kompromisu z Polską, które Ukraińcy zaprzepaścili”. Przykładem była kwestia Chełmszczyzny na traktacie brzeskim (1918) czy nieugięta postawa strony ukraińskiej wobec ofert autonomii Galicji pod polską zwierzchnością (z lutego 28 lutego 1919 r.). Z perspektywy czasu widać, że brak elastyczności obu stron – polskiego triumfalizmu i ukraińskiego maksymalizmu – uniemożliwił trwały sojusz. Nawet sojusz Piłsudski–Petlura z 1920 roku, porównywany czasem do spóźnionej unii hadziackiej z 1658 r., przyszedł zbyt późno i w warunkach krańcowo niesprzyjających, by przezwyciężyć wzajemną nieufność.
Wzlot i choroba integralnego nacjonalizmu (lata 30.)
Po nieudanym starcie relacji w okresie wojen o niepodległość nastąpiły dwie dekady narastających napięć. W II Rzeczypospolitej mniejszość ukraińska doświadczała polonizacyjnej presji i ograniczania praw, co w połowie lat 30. doprowadziło nawet do brutalnej akcji pacyfikacyjnej władz. Równocześnie na sowieckiej Ukrainie rozgrywał się horror stalinowskich czystek i Wielkiego Głodu. Na tym tle wśród Ukraińców narastał radykalizm. Warunki sprzyjały ideologii skrajnej samoobrony narodowej. W takich okolicznościach wyrósł ruch integralnego nacjonalizmu ukraińskiego, skupiony wokół Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Był to ruch młodego pokolenia, pełen buntu i determinacji przetrwania narodu za wszelką cenę. Łysiak-Rudnycki zauważa, że aureola heroizmu i ofiary roztaczana przez konspiracyjną OUN pociągała tysiące idealistycznej młodzieży, podczas gdy umiarkowane partie legalne traciły wpływy. W państwie polskim krążyło wówczas powiedzenie, że „więzienie jest ukraińskim uniwersytetem”, bo polskie więzienia i obozy rzeczywiście hartowały kolejne pokolenie ukraińskich konspiratorów, jeszcze bardziej nieprzejednanych.
Równocześnie jednak w łonie samego ruchu nacjonalistycznego narastały niebezpieczne tendencje. Ideologia Dmytra Doncowa, ukraińskiego ideologa nacjonalizmu integralnego, odrzucała demokratyczne wartości liberalne na rzecz mitu, woluntaryzmu i kultu czynu. Łysiak-Rudnycki, jako ukraiński historyk, nie unika krytycznej oceny tej ideologii. Odnotowuje w polemice z Myrosławem Prokopem (członkiem OUN, byłym referentem propagandy w Zarządzie Krajowym OUN w Kijowie w 1942 r.), że „w programach OUN lat 1929, 1939 i 1941 znajdują się elementy monopartyjności, dyktatury i wodzostwa”, czyli zasady ustrojowe właściwe systemom niedemokratycznym. Idąc dalej, wyciąga wniosek, iż cała natura społeczna ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego miała charakter wyraźnie totalitarny i współbrzmiący z nurtami faszystowskimi w ówczesnej Europie. Innymi słowy, OUN, choć walczyła o słuszną sprawę niepodległości, przejmowała metody i styl działania od współczesnych ruchów skrajnych, co zrodziło wewnętrzne patologie. Historyk pisze wręcz o „poważnej chorobie wewnętrznej” trapiącej ukraiński nacjonalizm integralny, która osłabiła jego wrażliwość moralną. Przejawem tej choroby stało się stosowanie terroru fizycznego i moralnego nie tylko przeciw „polskim wrogom”, ale nawet przeciw rodakom, ukraińskim przeciwnikom politycznym OUN. Takie zatracenie hamulców etycznych zapowiadało tragiczne żniwo nadchodzącej wojny.
II wojna światowa: apogeum przemocy
Wojna przyniosła zarówno kulminację potęgi, jak i kryzys ukraińskiego nacjonalizmu integralnego. Po śmierci założyciela OUN Jewhena Konowalca (zamordowanego przez NKWD w 1938 r.) organizacja rozpadła się na rywalizujące frakcje: umiarkowaną OUN-M (Melnyka) i radykalną OUN-B (banderowców). Młodzi nacjonaliści Bandery postawili na strategię rewolucyjną, próbowali wykorzystać atak III Rzeszy na ZSRR latem 1941 r., by proklamować niepodległą Ukrainę. 30 czerwca 1941 r. we Lwowie ogłosili akt powołania państwa ukraińskiego pod auspicjami OUN-B. Dokument ten miał jednak wyraźnie monopartyjny charakter. W pierwszym zdaniu stwierdzał, że tylko OUN pod wodzą Bandery działa z woli narodu i ustanawia państwo. Co znamienne, w zakończeniu autorzy wzywali: „Niech żyje Stepan Bandera – przywódca OUN”. Łysiak-Rudnycki celnie zauważa, że ów akt objawiał „koszmarny prymitywizm myśli politycznej”. Nacjonaliści uzurpowali sobie władzę w imieniu narodu, nie licząc się ani z realiami (niemiecką okupacją), ani z demokratycznymi tradycjami URL z 1917–1918. Niemcy szybko zresztą rozwiali te iluzje, Bandera trafił do obozu, a OUN-B zeszła głębiej do podziemia.
Lata 1942–1944 stały się czasem największej próby moralnej dla OUN i jej zbrojnego ramienia – Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Ukraińscy nacjonaliści znaleźli się między młotem a kowadłem dwóch totalitaryzmów (hitlerowskiego i stalinowskiego). Łysiak-Rudnycki zwraca jednak uwagę, że nawet w tak beznadziejnej sytuacji istniała możliwość wyboru postawy. I tu ujawniły się ciemne strony ideologii OUN. Pierwszym testem była Zagłada Żydów. Na okupowanych przez Niemców ziemiach rozegrało się bezprecedensowe ludobójstwo żydowskiej ludności, w której udział pomocniczy brali także niektórzy Ukraińcy (np. policja pomocnicza). Kto mógł zaprotestować w imieniu Ukraińców przeciw tej eksterminacji? Tylko podziemie nacjonalistyczne, niezależne od Niemców. Lecz OUN, zwłaszcza banderowcy, milczała. Autor podkreśla, że nie było żadnych obiektywnych przeszkód, by potępić hitlerowskie ludobójstwo Żydów i przestrzec rodaków przed współudziałem w zbrodniach. A jednak milczenie obozu OUN w obliczu tragedii ukraińskich Żydów było wymowne. Oznaczało przyzwolenie, bowiem nacjonaliści nie uważali Żydów za „swoich” współobywateli, których los powinien ich obchodzić. Ten ponury wniosek burzy mit, jakoby środowisko OUN nie było skażone nacjonalistyczną ksenofobią czy szowinizmem.
Drugim i najważniejszym testem okazały się relacje z Polakami w dobie wojny. Niestety, na Wołyniu i w Galicji Wschodniej doszło w latach 1943–1944 do tego, co polska historiografia nazywa rzezią wołyńską – masowych mordów na ludności polskiej, dokonanych głównie rękami UPA (przy odwecie polskiej partyzantki na Ukraińcach). Łysiak-Rudnycki pisze o tej „niesamowitej tragedii”, której analiza wciąż budzi emocje i wymaga dalszych badań. Autor uważał, że terror i okrucieństwo miały charakter obustronny, bo obie społeczności zatraciły wówczas ludzkie odruchy. Pisał z powojennej perspektywy, że trudno nawet dziś jednoznacznie wskazać, kto pierwszy zaczął spiralę zabijania. Jednak autor nie pozostawia wątpliwości, że ciężar odpowiedzialności spoczywa głównie na stronie ukraińskiej, jako inicjatorze czystki etnicznej. Polskie władze podziemne popełniły błąd, lekceważąc ukraińskie dążenia. Swoją nieugiętą polityką utrzymania Galicji i Wołynia przy Polsce pomogły sprowokować katastrofę. Niemniej to nacjonaliści z OUN-UPA podjęli decyzję o fizycznym usunięciu polskiej ludności z tych terenów. „Są podstawy, aby sądzić, iż […] przeprowadzana była świadoma kampania ‘oczyszczania terenu’ z polskiej ludności” – stwierdza Łysiak-Rudnycki, dodając, że jeśli tak, to plan mógł powstać tylko na szczeblu przywództwa OUN-B. Krótko mówiąc, ludobójstwo wołyńskie nie było wyłącznie chaosem wojny i samosądem chłopów, było zaplanowaną akcją kierownictwa OUN, inspirowaną skrajną ideologią integralnego nacjonalizmu i żądzą zemsty historycznej. Ta konkluzja, sformułowana przez ukraińskiego historyka XX wieku, ma szczególną wagę. Pokazuje, że również po stronie ukraińskiej pojawiły się głosy gotowe nazwać zło po imieniu i krytycznie rozliczyć własny obóz narodowy.
Refleksja po tragedii: pamięć, manipulacja i perspektywy
Eseistyczna refleksja Iwana Łysiaka-Rudnyckiego, Ukraińca patrzącego okiem krytycznego historyka, rzuca pojednawcze światło na mroczne karty polsko-ukraińskiej przeszłości. Uświadamia, że korzenie tragedii Wołynia tkwiły głęboko w dziejach: w błędach politycznych, krzywdach i lękach nagromadzonych na przestrzeni dwóch wojen i dwudziestu międzywojennych lat. Jednocześnie jednak pokazuje, że inny bieg historii był możliwy. Były momenty, kiedy kompromis i współpraca polsko-ukraińska mogły zwyciężyć, niestety, zwykle zabrakło elastyczności, wyobraźni lub dobrej woli. Nacjonalizm, zarówno polski, jak i ukraiński, okazał się wrogiem porozumienia, zamykając oba narody w pułapce wrogości i odwetu.
W ujęciu Łysiaka-Rudnyckiego nawet po kulminacji wzajemnej przemocy nie wygasła potrzeba dialogu. Przypomina on, że podczas gdy w latach 1918–1919, mimo wojny, Ukraińcy potrafili uchronić się od pogromów polskiej czy żydowskiej ludności, to czasy II wojny przyniosły upadek tych standardów. „Swoim zachowaniem wobec polskiej i żydowskiej mniejszości ounowcy nie przynieśli chwały ukraińskiemu narodowi” – pisze gorzko. Pamięć o tych wydarzeniach do dziś zaciemnia wzajemne relacje i stanowi brzemię, które muszą udźwignąć obie strony. Jednak autor apeluje zarazem o przezwyciężenie historycznych demonów w imię wspólnej przyszłości. Podkreśla, że współpraca polskich i ukraińskich środowisk niepodległościowych jest potrzebna „zarówno im, jak i nam – przy czym nam, Ukraińcom, nawet bardziej, bo jesteśmy słabsi i znajdujemy się w trudniejszej sytuacji geopolitycznej”. Ta szczera refleksja ukraińskiego intelektualisty uświadamia, że pojednanie jest koniecznością dziejową.
Rocznica ludobójstwa z 1943 roku powinna więc skłaniać nie do wzajemnych oskarżeń, lecz do pogłębionej refleksji. Głos Łysiaka-Rudnyckiego zawarty w zbiorze „Między historią a polityką” przypomina, że pamięć o Wołyniu musi służyć mądrości na przyszłość. Jednocześnie nie sposób dziś nie zauważyć, że tragedia Wołynia staje się nie tylko przedmiotem pamięci, lecz także narzędziem walki informacyjnej i politycznej. W epoce mediów społecznościowych, wojny hybrydowej i szeroko zakrojonych operacji dezinformacyjnych, rocznica ludobójstwa z 1943 roku bywa wykorzystywana instrumentalnie, nie po to, by upamiętnić ofiary i budować dialog, lecz by podsycać antyukraińskie resentymenty, niszczyć solidarność międzyludzką i rozbijać porozumienia międzypaństwowe. Zwłaszcza w czasie, gdy Ukraina zmaga się z brutalną agresją Federacji Rosyjskiej, a Polacy odgrywają jedną z kluczowych ról we wsparciu humanitarnym, politycznym i militarnym, próby eskalacji historycznych sporów służą przede wszystkim interesom Kremla. Propaganda rosyjska, zarówno w przeszłości, jak i obecnie, niejednokrotnie starała się eksponować temat rzezi wołyńskiej w sposób manipulacyjny, oderwany od kontekstu i nastawiony na antagonizowanie społeczeństw. Narracje o „zdradzie”, „fałszywym sojuszu”, „niemożliwym pojednaniu” mają służyć jednemu celowi: wyizolować Ukrainę z międzynarodowego wsparcia i zniechęcić Polaków do wspierania jej walki o niepodległość.
Dlatego dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, potrzebujemy mądrej pamięci, a nie łatwego odwetu. Potrzebujemy historycznej uczciwości, ale nie selektywnego rozliczania. Potrzebujemy prawdy, ale nie tej pisanej pod dyktando politycznych emocji, lecz tej, która, jak u Łysiaka-Rudnyckiego, bierze pod uwagę złożoność i tragizm historii. Zbrodnia wołyńska nie może być zapomniana ale nie może też być narzędziem niszczenia przyszłości. Tylko pamięć zakorzeniona w uczciwej refleksji może być drogą ku porozumieniu. W przeciwnym razie stanie się, jak przestrzegał sam Łysiak, kolejną pułapką historii, która po raz kolejny odbierze głos rozsądkowi.
Autor: Wojciech Pokora – redaktor naczelny Disinfo Digest
Źródła: Refleksje oparte na esejach i polemikach Iwana Łysiaka-Rudnyckiego z tomu „Między historią a polityką”, m.in. Stosunki polsko-ukraińskie: ciężar historii oraz Nacjonalizm i totalitaryzm (odpowiedź M. Prokopowi).