15
Najnowsza aktywność

3

Najnowsza aktywność

Nuklearna retoryka Kremla. Tomahawk jako symbol wojny informacyjnej.

Analityczny przegląd rosyjskich i białoruskich przekazów propagandowych pokazuje, jak dyskusja o ewentualnym przekazaniu Ukrainie amerykańskich pocisków manewrujących Tomahawk została wykorzystana do wzmocnienia narracji o rzekomym zagrożeniu wybuchem „wojny nuklearnej”. W krótkim czasie po wypowiedzi Donalda Trumpa o „rozważeniu decyzji” w tej sprawie prorosyjskie i rządowe białoruskie media zbudowały spójny przekaz, w którym Zachód przedstawiany jest jako strona eskalująca konflikt, Ukraina jako państwo planujące ataki na terytorium Rosji, a sama Rosja jako kraj zmuszony do „obrony”.Kontekst propagandowy: od decyzji politycznej do wizji katastrofy
W wypowiedzi Donalda Trumpa pojawiło się stwierdzenie, że „praktycznie podjął już decyzję” w sprawie przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Tomahawk. W normalnym kontekście politycznym mogłoby to oznaczać rozpoczęcie dyskusji nad formą wsparcia wojskowego. W rosyjskim przekazie informacyjnym słowa te przekształcono jednak w gotowy „fakt” i zapowiedź agresji: „dostawy Tomahawków są już w toku”.
Jak ujęto to w jednym z prorosyjskich tekstów:
„Biorąc pod uwagę amerykańską praktykę rozpoczynania dyskusji nad kwestią przekazania Kijowowi tego lub innego uzbrojenia, gdy już się ono znajduje na Ukrainie, można przypuszczać, że dostawy Tomahawków są już w toku.”
Tego rodzaju narracja, sugestywna i insynuacyjna, jest typowa dla rosyjskich operacji informacyjnych. Jej celem jest wytworzenie wrażenia, że Zachód „potajemnie” przekracza kolejne granice, a Rosja nie ma wyboru i jedynie „reaguje” na zagrożenie.
Łukaszenko jako „zewnętrzny głos rozsądku” Kremla
Do wzmocnienia tej narracji natychmiast włączono białoruskiego przywódcę Aleksandra Łukaszenkę. W prorządowych mediach jego słowa opatrzono dramatycznym nagłówkiem:
„Dostawy Tomahawków na Ukrainę zaostrzają sytuację do poziomu wojny nuklearnej.”
W samym przekazie białoruska propaganda podkreślała:
„Dostarczenie Tomahawków Ukrainie doprowadzi do eskalacji sytuacji do punktu wojny nuklearnej. I prawdopodobnie najlepiej rozumie to Donald Trump, który wciąż nie spieszy się z rezygnacją z tej śmiercionośnej broni i pozwolić im uderzyć głęboko w Rosję, na co liczy prezydent Zełenski.”
W swoich wypowiedziach Łukaszenko stara się prezentować jako rzekomy „rozsądny mediator”, który nie opowiada się ani po stronie Rosji, ani Zachodu. Konstrukcja jego wypowiedzi („nie chodzi o Stany Zjednoczone... nie o Rosję... ale o problem Zełenskiego”) stanowi jednak klasyczny przykład propagandowego przerzucenia winy. To celowe odwrócenie logiki odpowiedzialności, w którym agresor, czyli Rosja, zostaje przedstawiony jako „gotowy do postępu”, a ofiara, czyli Ukraina, jako „hamująca pokój”. Mechanizm ten ma na celu stworzenie fałszywej równowagi moralnej, sugerując, że wojna trwa dlatego, iż Kijów „nie chce pokoju”, a nie dlatego, że Moskwa zaatakowała suwerenne państwo.
Wypowiedź Łukaszenki nie jest przypadkowa. Pojawia się dokładnie po tym, jak rzecznicy Kremla, Dmitrij Pieskow i Maria Zacharowa, ogłosili, że „to Europa blokuje pokój”. Białoruski przywódca jedynie powtarza tę linię w łagodniejszej wersji. Jest to klasyczny przykład narracji strachu, zgodnej z linią Kremla, który nieustannie sugeruje, że kontynuacja wojny doprowadzi Ukrainę do „zagłady”. W istocie jest to forma emocjonalnego szantażu, przedstawionego jako pseudoproroctwo, mającego wzbudzić wątpliwości co do sensu dalszej walki.
Łukaszenko kreuje się na rozjemcę, lecz jego słowa wpisują się w model propagandy legitymizującej rosyjską agresję. Mówiąc, że „Rosja jest gotowa do postępu”, buduje narrację o „pokojowej Moskwie” i „niewdzięcznej Ukrainie”. Zabieg ten ma charakter psychologicznego wzmocnienia rosyjskiego przekazu przez „zewnętrznego arbitra”. Łukaszenko, formalnie sojusznik Kremla, lecz nie będący rosyjskim politykiem, występuje jako rzekomy „rozsądny mediator”, który „ostrzega świat”. W rzeczywistości jego wypowiedzi powielają główne linie propagandy Kremla: demonizację Zachodu, przedstawianie Ukrainy jako agresora oraz odwrócenie ról, w którym Rosja jawi się jako ofiara, a nie napastnik.
Narracja o „nuklearnej konieczności”: legitymizacja rosyjskiego zastraszania
Kolejnym elementem eskalacji przekazu jest wypowiedź rosyjskiego korespondenta wojennego Aleksandra Sładkowa, jednego z czołowych propagandystów wojskowych, który stwierdził:
„Nie stworzyliśmy broni jądrowej po to, żeby żołnierze tracili życie z powodu dronów.”
Słowa te, szeroko rozpowszechniane na kanałach Telegramu powiązanych z rosyjskim Ministerstwem Obrony, stanowią symboliczne odwrócenie logiki odstraszania nuklearnego. Sładkow celowo wykorzystuje tę narrację w czasie, gdy propaganda eksponuje motyw zastraszania, stosując ją jako emocjonalne usprawiedliwienie: „po co cierpieć, skoro mamy potężne środki?”. Jest to typowy przykład eskalacji języka nuklearnego, nie w sensie faktycznej groźby, lecz w sensie przesuwania granic tego, o czym „wolno mówić” i co staje się rzekomo oczywiste w przestrzeni publicznej. Mechanizm ten można opisać w kategoriach tzw. okna Overtona, czyli procesu stopniowego oswajania społeczeństwa z ideami dotąd uznawanymi za skrajne lub niedopuszczalne. W tym przypadku chodzi o normalizację dyskursu nuklearnego i o przesuwanie granicy od tabu wobec użycia broni jądrowej do sytuacji, w której jej potencjalne zastosowanie staje się „tematem do rozważenia”.
Takie działanie ma wymiar psychologiczny i propagandowy. Powtarzanie przekazów o „nuklearnej konieczności” obniża próg wrażliwości społecznej, a jednocześnie przenosi debatę z poziomu potępienia ewentualnego użycia broni jądrowej na poziom rozważań „czy” i „kiedy” mogłoby to nastąpić. W ten sposób propaganda stopniowo przesuwa granice społecznej akceptacji, tworząc wrażenie, że myślenie o użyciu broni nuklearnej jest dopuszczalne, a nawet racjonalne w imię „obrony narodowej”.
W tej samej narracji pojawia się retoryczne pytanie:
„Czy będziemy wróżyć z fusów za każdym razem, gdy Tomahawk zostanie w nas wystrzelony: czy będzie uzbrojony w głowicę jądrową, czy nie?”
To klasyczny zabieg projekcji strachu, mający wzbudzić wrażenie, że każde działanie Zachodu może prowadzić do katastrofy nuklearnej, co ma uzasadniać potrzebę „reakcji uprzedzającej” ze strony Moskwy.
Propaganda łącząca wątki militarne i społeczne
W rosyjskim spektaklu propagandowym pojawiają się elementy społeczno-ekonomiczne, których celem jest wzmocnienie obrazu Ukrainy jako państwa upadłego i całkowicie zależnego od Zachodu. Cytaty takie jak:
„Ukraińska minister Switłana Hrynczuk oświadczyła, że z powodu uderzeń Sił Zbrojnych FR Kijów będzie musiał o jedną trzecią zwiększyć import gazu”
służą budowaniu narracji o kraju, który „nie radzi sobie” i którego społeczeństwo wkrótce „pęknie z powodu cen gazu i wojny”. Tego rodzaju przekaz łączy wątki militarne i ekonomiczne w jeden spójny obraz chaosu, w którym Ukraina jawi się jako państwo niezdolne do samodzielnego funkcjonowania bez „zagranicznych pieniędzy” i „broni Zachodu”.
Wspólna linia przekazu: Zachód prowokuje, Rosja „musi się bronić”
Rosyjskie i białoruskie przekazy propagandowe łączy wspólny rdzeń narracyjny. Zachód przedstawiany jest jako prowokator, a planowane dostawy pocisków Tomahawk mają być „kolejnym krokiem w stronę wojny nuklearnej”. Rosja z kolei ukazywana jest jako strona racjonalna i odpowiedzialna, która „reaguje” na eskalację poprzez „poprawę obrony powietrznej” lub „asymetryczną odpowiedź”, co ma podkreślać jej rzekomo obronny charakter działań.
Ukraina natomiast jawi się w tej narracji jako narzędzie w rękach Zachodu i kraj pozbawiony suwerenności, który jest wykorzystywany do prowadzenia „wojny zastępczej”.
W ten sposób Kreml konstruuje alternatywną rzeczywistość, w której każde działanie Zachodu zostaje uznane za akt agresji, a każde rosyjskie posunięcie jest przedstawiane jako „odpowiedź na prowokację”. Taka konstrukcja przekazu ma na celu utrwalenie wizerunku Rosji jako państwa oblężonego i moralnie usprawiedliwionego w swoich działaniach.
Narracja o „wojnie nuklearnej” jako narzędzie mobilizacyjne
Narracja o „wojnie nuklearnej” pełni w rosyjskim przekazie funkcję mobilizacyjną. W społeczeństwie buduje poczucie zagrożenia z zewnątrz, które wzmacnia poparcie dla władz i legitymizuje ich działania. Strach, szczególnie przed wojną atomową, jest jednym z najskuteczniejszych emocjonalnych spoiw władzy autorytarnej, gdyż scala społeczeństwo wokół przekonania o konieczności obrony narodowej.
Tak skonstruowana propaganda wywołuje efekt izolacji oraz poczucie fałszywego wyboru. W przekazie wielokrotnie powraca myśl: „Albo Rosja się obroni, albo zginie”. Jest to klasyczna rama zero-jedynkowa, eliminująca jakikolwiek dyskurs i przedstawiająca każdą próbę deeskalacji jako przejaw słabości. Kremlowskie media stosują przy tym mechanizm projekcji, przypisując własne działania Zachodowi i oskarżając Stany Zjednoczone o „prowokowanie” lub „sterowanie wojną”. Zabieg ten ma charakter zarówno obronny, jak i manipulacyjny, ponieważ pozwala neutralizować krytykę rosyjskiej agresji i przenosić odpowiedzialność za nią na innych aktorów.
Podsumowanie: Tomahawk jako instrument informacyjny
W analizowanym przekazie Tomahawk przestaje być jedynie bronią i staje się symbolicznym nośnikiem narracji o globalnym zagrożeniu. Rosyjska i białoruska propaganda nie prowadzą debaty o faktach, lecz konstruują dyskurs oparty na emocjach: strachu, oburzeniu i poczuciu krzywdy. W efekcie w przestrzeni medialnej Kremla powstał nowy „moment narracyjny”: Tomahawk jako zwiastun wojny nuklearnej, Donald Trump jako niepewny gracz, Aleksander Łukaszenko jako ostrzegający prorok, a Rosja jako racjonalny obrońca świata przed katastrofą.
Jest to zaplanowana operacja informacyjna mająca na celu przesunięcie ciężaru debaty na globalny lęk przed „nieuniknioną eskalacją”. Od początku pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w 2022 roku Kreml systematycznie buduje komunikację opartą na strachu. Strach ten pełni funkcję mobilizacyjną i dyscyplinującą: pozwala władzom uzasadniać kolejne decyzje od mobilizacji po cenzurę i utrwalać wizerunek państwa jako „oblężonej twierdzy”. W kontekście Tomahawków ta strategia przybiera szczególną formę. Wystąpienia Łukaszenki i wypowiedzi propagandystów wojennych, takich jak Aleksandr Sładkow, scalają przekaz, że Zachód przekroczył granicę, a Rosja „nie ma wyboru” poza eskalacją. W ten sposób narracja o broni atomowej staje się codziennym językiem mobilizacji i zastraszania. Prorządowe media wprost łączą dyskusję o Tomahawkach z komunikatami o postępach w programach nowych typów uzbrojenia strategicznego. Choć wiele takich doniesień ma charakter demonstracyjny, ich zestawienie z dyskusją o Tomahawkach tworzy spójny komunikat psychologiczny:
„Zachód szykuje się do ataku, Rosja odpowiada nową bronią. Jesteśmy gotowi na wszystko.”
Rosyjska narracja realizuje przynajmniej trzy cele. Po pierwsze, eskaluje strach na Zachodzie, sugerując, że każde zachodnie działanie może doprowadzić do „katastrofy nuklearnej”, co ma zniechęcać opinię publiczną w krajach NATO do dalszego wspierania Ukrainy. Po drugie, mobilizuje własne społeczeństwo, ponieważ lęk z zewnątrz legitymizuje centralizację władzy, militaryzację gospodarki i ograniczenia wolności obywatelskich. Po trzecie, normalizuje język nuklearny, wprowadzając tematy związane z bronią jądrową do codziennej debaty i znieczulając odbiorców na myśl o jej użyciu.
Dyskusja o Tomahawkach sama w sobie nie prowadzi do eskalacji, lecz staje się jedynie pretekstem, który Kreml wykorzystuje, by ją na nowo rozpalić. Moskwa wykorzystuje każdy zewnętrzny impuls, by podtrzymać stan permanentnego zagrożenia. Łącząc to z przekazami o „nowych cudownych broniach” takich jak Sarmat, Awangard czy Posejdon, Rosja tworzy zamknięty system informacyjny, w którym strach, siła i niepewność pełnią funkcję instrumentów kontroli. W tej logice Tomahawk, broń precyzyjna i konwencjonalna, ulega symbolicznemu przekształceniu w zwiastun „wojny nuklearnej”. To nie analiza militarna, lecz operacja psychologiczna dążąca do paraliżu percepcyjnego przeciwnika i utrwalenia strachu jako nowej normy.

Analityczny przegląd rosyjskich i białoruskich przekazów propagandowych pokazuje, jak dyskusja o ewentualnym przekazaniu Ukrainie amerykańskich pocisków manewrujących Tomahawk została wykorzystana do wzmocnienia narracji o rzekomym zagrożeniu wybuchem „wojny nuklearnej”. W krótkim czasie po wypowiedzi Donalda Trumpa o „rozważeniu decyzji” w tej sprawie prorosyjskie i rządowe białoruskie media zbudowały spójny przekaz, w którym Zachód przedstawiany jest jako strona eskalująca konflikt, Ukraina jako państwo planujące ataki na terytorium Rosji, a sama Rosja jako kraj zmuszony do „obrony”.

Kontekst propagandowy: od decyzji politycznej do wizji katastrofy

W wypowiedzi Donalda Trumpa pojawiło się stwierdzenie, że „praktycznie podjął już decyzję” w sprawie przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Tomahawk. W normalnym kontekście politycznym mogłoby to oznaczać rozpoczęcie dyskusji nad formą wsparcia wojskowego. W rosyjskim przekazie informacyjnym słowa te przekształcono jednak w gotowy „fakt” i zapowiedź agresji: „dostawy Tomahawków są już w toku”.

Jak ujęto to w jednym z prorosyjskich tekstów:

„Biorąc pod uwagę amerykańską praktykę rozpoczynania dyskusji nad kwestią przekazania Kijowowi tego lub innego uzbrojenia, gdy już się ono znajduje na Ukrainie, można przypuszczać, że dostawy Tomahawków są już w toku.”

Tego rodzaju narracja, sugestywna i insynuacyjna, jest typowa dla rosyjskich operacji informacyjnych. Jej celem jest wytworzenie wrażenia, że Zachód „potajemnie” przekracza kolejne granice, a Rosja nie ma wyboru i jedynie „reaguje” na zagrożenie.

Łukaszenko jako „zewnętrzny głos rozsądku” Kremla

Do wzmocnienia tej narracji natychmiast włączono białoruskiego przywódcę Aleksandra Łukaszenkę. W prorządowych mediach jego słowa opatrzono dramatycznym nagłówkiem:

„Dostawy Tomahawków na Ukrainę zaostrzają sytuację do poziomu wojny nuklearnej.”

W samym przekazie białoruska propaganda podkreślała:

„Dostarczenie Tomahawków Ukrainie doprowadzi do eskalacji sytuacji do punktu wojny nuklearnej. I prawdopodobnie najlepiej rozumie to Donald Trump, który wciąż nie spieszy się z rezygnacją z tej śmiercionośnej broni i pozwolić im uderzyć głęboko w Rosję, na co liczy prezydent Zełenski.”

W swoich wypowiedziach Łukaszenko stara się prezentować jako rzekomy „rozsądny mediator”, który nie opowiada się ani po stronie Rosji, ani Zachodu. Konstrukcja jego wypowiedzi („nie chodzi o Stany Zjednoczone… nie o Rosję… ale o problem Zełenskiego”) stanowi jednak klasyczny przykład propagandowego przerzucenia winy. To celowe odwrócenie logiki odpowiedzialności, w którym agresor, czyli Rosja, zostaje przedstawiony jako „gotowy do postępu”, a ofiara, czyli Ukraina, jako „hamująca pokój”. Mechanizm ten ma na celu stworzenie fałszywej równowagi moralnej, sugerując, że wojna trwa dlatego, iż Kijów „nie chce pokoju”, a nie dlatego, że Moskwa zaatakowała suwerenne państwo.

Wypowiedź Łukaszenki nie jest przypadkowa. Pojawia się dokładnie po tym, jak rzecznicy Kremla, Dmitrij Pieskow i Maria Zacharowa, ogłosili, że „to Europa blokuje pokój”. Białoruski przywódca jedynie powtarza tę linię w łagodniejszej wersji. Jest to klasyczny przykład narracji strachu, zgodnej z linią Kremla, który nieustannie sugeruje, że kontynuacja wojny doprowadzi Ukrainę do „zagłady”. W istocie jest to forma emocjonalnego szantażu, przedstawionego jako pseudoproroctwo, mającego wzbudzić wątpliwości co do sensu dalszej walki.

Łukaszenko kreuje się na rozjemcę, lecz jego słowa wpisują się w model propagandy legitymizującej rosyjską agresję. Mówiąc, że „Rosja jest gotowa do postępu”, buduje narrację o „pokojowej Moskwie” i „niewdzięcznej Ukrainie”. Zabieg ten ma charakter psychologicznego wzmocnienia rosyjskiego przekazu przez „zewnętrznego arbitra”. Łukaszenko, formalnie sojusznik Kremla, lecz nie będący rosyjskim politykiem, występuje jako rzekomy „rozsądny mediator”, który „ostrzega świat”. W rzeczywistości jego wypowiedzi powielają główne linie propagandy Kremla: demonizację Zachodu, przedstawianie Ukrainy jako agresora oraz odwrócenie ról, w którym Rosja jawi się jako ofiara, a nie napastnik.

Narracja o „nuklearnej konieczności”: legitymizacja rosyjskiego zastraszania

Kolejnym elementem eskalacji przekazu jest wypowiedź rosyjskiego korespondenta wojennego Aleksandra Sładkowa, jednego z czołowych propagandystów wojskowych, który stwierdził:

„Nie stworzyliśmy broni jądrowej po to, żeby żołnierze tracili życie z powodu dronów.”

Słowa te, szeroko rozpowszechniane na kanałach Telegramu powiązanych z rosyjskim Ministerstwem Obrony, stanowią symboliczne odwrócenie logiki odstraszania nuklearnego. Sładkow celowo wykorzystuje tę narrację w czasie, gdy propaganda eksponuje motyw zastraszania, stosując ją jako emocjonalne usprawiedliwienie: „po co cierpieć, skoro mamy potężne środki?”. Jest to typowy przykład eskalacji języka nuklearnego, nie w sensie faktycznej groźby, lecz w sensie przesuwania granic tego, o czym „wolno mówić” i co staje się rzekomo oczywiste w przestrzeni publicznej. Mechanizm ten można opisać w kategoriach tzw. okna Overtona, czyli procesu stopniowego oswajania społeczeństwa z ideami dotąd uznawanymi za skrajne lub niedopuszczalne. W tym przypadku chodzi o normalizację dyskursu nuklearnego i o przesuwanie granicy od tabu wobec użycia broni jądrowej do sytuacji, w której jej potencjalne zastosowanie staje się „tematem do rozważenia”.

Takie działanie ma wymiar psychologiczny i propagandowy. Powtarzanie przekazów o „nuklearnej konieczności” obniża próg wrażliwości społecznej, a jednocześnie przenosi debatę z poziomu potępienia ewentualnego użycia broni jądrowej na poziom rozważań „czy” i „kiedy” mogłoby to nastąpić. W ten sposób propaganda stopniowo przesuwa granice społecznej akceptacji, tworząc wrażenie, że myślenie o użyciu broni nuklearnej jest dopuszczalne, a nawet racjonalne w imię „obrony narodowej”.

W tej samej narracji pojawia się retoryczne pytanie:

„Czy będziemy wróżyć z fusów za każdym razem, gdy Tomahawk zostanie w nas wystrzelony: czy będzie uzbrojony w głowicę jądrową, czy nie?”

To klasyczny zabieg projekcji strachu, mający wzbudzić wrażenie, że każde działanie Zachodu może prowadzić do katastrofy nuklearnej, co ma uzasadniać potrzebę „reakcji uprzedzającej” ze strony Moskwy.

Propaganda łącząca wątki militarne i społeczne

W rosyjskim spektaklu propagandowym pojawiają się elementy społeczno-ekonomiczne, których celem jest wzmocnienie obrazu Ukrainy jako państwa upadłego i całkowicie zależnego od Zachodu. Cytaty takie jak:

„Ukraińska minister Switłana Hrynczuk oświadczyła, że z powodu uderzeń Sił Zbrojnych FR Kijów będzie musiał o jedną trzecią zwiększyć import gazu”

służą budowaniu narracji o kraju, który „nie radzi sobie” i którego społeczeństwo wkrótce „pęknie z powodu cen gazu i wojny”. Tego rodzaju przekaz łączy wątki militarne i ekonomiczne w jeden spójny obraz chaosu, w którym Ukraina jawi się jako państwo niezdolne do samodzielnego funkcjonowania bez „zagranicznych pieniędzy” i „broni Zachodu”.

Wspólna linia przekazu: Zachód prowokuje, Rosja „musi się bronić”

Rosyjskie i białoruskie przekazy propagandowe łączy wspólny rdzeń narracyjny. Zachód przedstawiany jest jako prowokator, a planowane dostawy pocisków Tomahawk mają być „kolejnym krokiem w stronę wojny nuklearnej”. Rosja z kolei ukazywana jest jako strona racjonalna i odpowiedzialna, która „reaguje” na eskalację poprzez „poprawę obrony powietrznej” lub „asymetryczną odpowiedź”, co ma podkreślać jej rzekomo obronny charakter działań.

Ukraina natomiast jawi się w tej narracji jako narzędzie w rękach Zachodu i kraj pozbawiony suwerenności, który jest wykorzystywany do prowadzenia „wojny zastępczej”.

W ten sposób Kreml konstruuje alternatywną rzeczywistość, w której każde działanie Zachodu zostaje uznane za akt agresji, a każde rosyjskie posunięcie jest przedstawiane jako „odpowiedź na prowokację”. Taka konstrukcja przekazu ma na celu utrwalenie wizerunku Rosji jako państwa oblężonego i moralnie usprawiedliwionego w swoich działaniach.

Narracja o „wojnie nuklearnej” jako narzędzie mobilizacyjne

Narracja o „wojnie nuklearnej” pełni w rosyjskim przekazie funkcję mobilizacyjną. W społeczeństwie buduje poczucie zagrożenia z zewnątrz, które wzmacnia poparcie dla władz i legitymizuje ich działania. Strach, szczególnie przed wojną atomową, jest jednym z najskuteczniejszych emocjonalnych spoiw władzy autorytarnej, gdyż scala społeczeństwo wokół przekonania o konieczności obrony narodowej.

Tak skonstruowana propaganda wywołuje efekt izolacji oraz poczucie fałszywego wyboru. W przekazie wielokrotnie powraca myśl: „Albo Rosja się obroni, albo zginie”. Jest to klasyczna rama zero-jedynkowa, eliminująca jakikolwiek dyskurs i przedstawiająca każdą próbę deeskalacji jako przejaw słabości. Kremlowskie media stosują przy tym mechanizm projekcji, przypisując własne działania Zachodowi i oskarżając Stany Zjednoczone o „prowokowanie” lub „sterowanie wojną”. Zabieg ten ma charakter zarówno obronny, jak i manipulacyjny, ponieważ pozwala neutralizować krytykę rosyjskiej agresji i przenosić odpowiedzialność za nią na innych aktorów.

Podsumowanie: Tomahawk jako instrument informacyjny

W analizowanym przekazie Tomahawk przestaje być jedynie bronią i staje się symbolicznym nośnikiem narracji o globalnym zagrożeniu. Rosyjska i białoruska propaganda nie prowadzą debaty o faktach, lecz konstruują dyskurs oparty na emocjach: strachu, oburzeniu i poczuciu krzywdy. W efekcie w przestrzeni medialnej Kremla powstał nowy „moment narracyjny”: Tomahawk jako zwiastun wojny nuklearnej, Donald Trump jako niepewny gracz, Aleksander Łukaszenko jako ostrzegający prorok, a Rosja jako racjonalny obrońca świata przed katastrofą.

Jest to zaplanowana operacja informacyjna mająca na celu przesunięcie ciężaru debaty na globalny lęk przed „nieuniknioną eskalacją”. Od początku pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w 2022 roku Kreml systematycznie buduje komunikację opartą na strachu. Strach ten pełni funkcję mobilizacyjną i dyscyplinującą: pozwala władzom uzasadniać kolejne decyzje od mobilizacji po cenzurę i utrwalać wizerunek państwa jako „oblężonej twierdzy”. W kontekście Tomahawków ta strategia przybiera szczególną formę. Wystąpienia Łukaszenki i wypowiedzi propagandystów wojennych, takich jak Aleksandr Sładkow, scalają przekaz, że Zachód przekroczył granicę, a Rosja „nie ma wyboru” poza eskalacją. W ten sposób narracja o broni atomowej staje się codziennym językiem mobilizacji i zastraszania. Prorządowe media wprost łączą dyskusję o Tomahawkach z komunikatami o postępach w programach nowych typów uzbrojenia strategicznego. Choć wiele takich doniesień ma charakter demonstracyjny, ich zestawienie z dyskusją o Tomahawkach tworzy spójny komunikat psychologiczny:

 „Zachód szykuje się do ataku, Rosja odpowiada nową bronią. Jesteśmy gotowi na wszystko.”

Rosyjska narracja realizuje przynajmniej trzy cele. Po pierwsze, eskaluje strach na Zachodzie, sugerując, że każde zachodnie działanie może doprowadzić do „katastrofy nuklearnej”, co ma zniechęcać opinię publiczną w krajach NATO do dalszego wspierania Ukrainy. Po drugie, mobilizuje własne społeczeństwo, ponieważ lęk z zewnątrz legitymizuje centralizację władzy, militaryzację gospodarki i ograniczenia wolności obywatelskich. Po trzecie, normalizuje język nuklearny, wprowadzając tematy związane z bronią jądrową do codziennej debaty i znieczulając odbiorców na myśl o jej użyciu.

Dyskusja o Tomahawkach sama w sobie nie prowadzi do eskalacji, lecz staje się jedynie pretekstem, który Kreml wykorzystuje, by ją na nowo rozpalić. Moskwa wykorzystuje każdy zewnętrzny impuls, by podtrzymać stan permanentnego zagrożenia. Łącząc to z przekazami o „nowych cudownych broniach” takich jak Sarmat, Awangard czy Posejdon, Rosja tworzy zamknięty system informacyjny, w którym strach, siła i niepewność pełnią funkcję instrumentów kontroli. W tej logice Tomahawk, broń precyzyjna i konwencjonalna, ulega symbolicznemu przekształceniu w zwiastun „wojny nuklearnej”. To nie analiza militarna, lecz operacja psychologiczna dążąca do paraliżu percepcyjnego przeciwnika i utrwalenia strachu jako nowej normy.


Autor: Tadeusz Kania – Disinfo Digest


Udostępnij!

Otwórz PDF i wydrukuj